czwartek, 28 czerwca 2012

196.

Odsłaniam okno.
Na poszarzałej podłodze rysuje się wyraźny prostokąt ostrego światła i drżące cienie liści w narożniku.
Patrzysz przestraszona, uciekasz do kąta, siadasz twarzą do ściany.
Czekam.
Tak bardzo potrzebujesz słońca i tak bardzo się go boisz.
Czekam. Siadam obok Ciebie. Moje palce biegną po podłodze. Są konikiem. Podnosisz głowę, przyglądasz się. Po chwili wahania trzy koniki biegają razem. Śmiejesz się. Koniki bawią się razem i teraz są już pieskami. Pieski obwąchują jaskrawy prostokąt. Jeden nieśmiało wchodzi na środek, inne za nim, gonią się, łapią i przewracają aż się zmęczą i głośno sapią z wywalonymi językami.
Dwa koty grzeją się w słońcu, przytulone.
Robisz się senna, śpiewam Ci cicho. Cienie liści tańczą na Twoim gładkim policzku.

środa, 27 czerwca 2012

195.

Przynoszę Ci kwiaty. Układam na podłodze wzorki. Niebieskie i żółte. Kwiaty późnej wiosny i wczesnego lata.
Patrzysz, dotykasz, przekładasz.
Potem nagle rozrzucasz, odwracasz głowę, płaczesz głośno.
Już wiem, tak szybko więdną zerwane.
Przytul się.

wtorek, 26 czerwca 2012

194.

Potem, kiedy już będziesz gotowa, trzeba bardzo uważać.
Nie popychać Cię, nie przynaglać. Nie zatrzasnąć drzwi za Tobą.
Sprzątnąć, zetrzeć kurz, uporządkować, ale nie zbyt szybko, nie na raz.
Pomalować ściany - najpierw na biało.
Potem - potem będzie można w kwiaty, w drzewa, w żyrafy a sufit w chmury.
Potem będzie można otworzyć szeroko okna, powiesić firanki, żeby powiewały.
Postawić nowe meble, przynieść kwiaty, książki, kredki.
Potem będzie można przejrzeć stare zabawki, pozwolić Ci zdecydować, które da się naprawić.
Potem - kiedy powietrze zawibruje od śmiechu.

193.

Nie można porwać Cię na ręce i po prostu wynieść stąd na zewnątrz, w ciepło i słońce. Przywykłaś do półmroku i chłodu. Boisz się światła, nie znasz go. Boisz się kolorów, nowych zapachów i dźwięków.
Trzeba usiąść obok. Cierpliwie być, przytulić, kołysać, cichutko śpiewać, głaskać.
Trzeba przynosić Ci liście i kwiaty, poziomki, muszelki i kamyki.
Trzeba otwierać okno, powoli odsłaniać coraz więcej świata.
Trzeba być i czekać.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

192.

Dziękuję, że pozwalasz mi wejść do Twojego świata, że pokazujesz mi ten mroczny pokój.
Dziękuję, że mogę być obok Ciebie.
Czekam. Jestem tu.
Będę tu, kiedy Ty będziesz gotowa.
Kochanie.

191.

Bierzesz mnie za rękę, prowadzisz.
Nie chcę tam  iść, ale idę.
Do Twojego świata.
W półmrok i mgłę, po niepewnych kępkach trawy, ze spodziewaniem przepaści pod stopami.

Pokój jest szary, niedoświetlony, z piwnicznym okienkiem.
Na podłodze zniszczony parkiet w jodełkę.
Pusto.
Po kątach zabawki, niezdatni, martwi towarzysze.
Oblepia mnie smutek, spowalnia ruchy.
Siadam obok Ciebie na podłodze, czekam.
Jestem. Przytulam.

sobota, 23 czerwca 2012

190.

Napinasz całe ciało, krzyczysz. Nie możesz wytrzymać. Naprawdę.
Tak strasznie pragniesz obecności.
Taka otchłań samotności, niebycia otwiera się w tobie.
Jak palący ogień, jak mroźny wiatr.
Tak bardzo, że jakakolwiek bliskość jest niemożliwa.
Można tylko być obok. Być może to cierpliwe czekanie jest dla Ciebie drogą powrotną.

piątek, 22 czerwca 2012

189.

Patrzę z boku.
Kobieta tuli dziecko, kołysze.
Małe, skurczone, spokojne mimo płaczu. Bezpieczne.
Ona się uśmiecha, przyjmuje ten płacz, wchłania. Jest bezpiecznym domem w morzu niezrozumiałego świata. Delikatnie głaszcze wilgotne włoski dziecka, całuje.
Śpij spokojnie, kochanie.

czwartek, 21 czerwca 2012

188.

Przezroczysta dziewczynka.
Bez tajemnic. Prześwietlona na wylot tyle razy, że w środku nic nie zostało do odkrycia.
Myśli, uczucia, marzenia uciekły przed zbyt jaskrawym światłem, przed agresywnym poznaniem.
Została powłoka lalki o niebieskich oczach. Kontur zanika, rozmywa się zagadkowo.
Tylko tak mogłaś uciec.

187.

Skąpię Ci mojego czasu. Obiecuję i nie dotrzymuję słowa. Bo tyle ważnych rzeczy, bo mało sił, bo potrzebuję odpocząć.
Bo jesteś mała. Bo niczym to nie grozi.
Na pewno?
Domagasz się. Udaję, że nie widzę. Emocje rosną. tracisz kontrolę, ja też.
Droga donikąd.
Miałam odpocząć.

środa, 20 czerwca 2012

186.

Jak to możliwe, że jesteś tak bardzo daleko?
Wymykasz się, uciekasz, patrzysz w oczy obcym wzrokiem. Śmiejesz się - niewesołym, złym śmiechem. Szalejesz. Stajesz się tornadem emocji, niszczycielskim, demolującym huraganem.
Nie wiem, co zrobić. Jak to przerwać.
Czekam - na pomysł, słowo, dźwięk, który stłucze szklaną bańkę i znowu będziesz tu. Dotykalna.
***
Jak to możliwe, że jestem tak daleko. Ukryta za ciężką zasłoną smutku duszę się z gorąca. Nie wychodzę, boję się wystawić się na cudze spojrzenia. Jakby moja skóra była tylko przezroczystą błoną, ujawniającą każdemu to, czego nie pokazuje się nikomu. Jakbym stanęła naga na środku placu w niedzielę, z każdą zbędną fałdą tłuszczu, nadmiarem włosów, szorstką skórą na tyłku. Wzbudzająca śmiech we wszystkich ubranych.
***
Nie, nie dziwię się, że szalejesz.
Zgaszę światło. Przymknę okno. Pozwolę Ci płakać i nie będę pytać, dlaczego.

185.

Jakby prześwieca przez Ciebie światło. To nawet ładnie wygląda. Daje pozór świętości. Poczucie, że żyjesz na pół w innym, lepszym świecie.
Wszystko nieprawda. Półprawda.
Żyjesz na pół. Na jedną czwartą. Reszta rozmywa się oderwana. Znika.
Cały wysiłek to ściągnąć Cię tutaj - z niebytu, z mgły, z rozpylenia.
Przerwać półstan istnienia.
Z całą mocą potwierdzić niepotwierdzone prawo bycia.

niedziela, 10 czerwca 2012

184.

Płaczesz. Głośno, rozdzierająco, rozpaczliwie. Zalewasz się łzami, masz czkawkę, leje Ci się z nosa. Biedna.
Przytulam Cię. Dalej płaczesz. Całą sobą, całym ciałem.
Nie możesz przestać.
"Nie wiem, czemu tak płaczę" słyszę - i czuję, jak cała się trzęsiesz. Ja wiem, kochanie.