wtorek, 31 stycznia 2012

141.

Z takich głodnych i niespokojnych dzieci wyrastają czasem smutni filozofowie. Piszą grube książki o przyrodzonym bezsensie istnienia. Zbyt sprawnie używają myśli i słów, żeby można było ich przekonać.
Częściej z głodnych dzieci wyrastają smutni, zmęczeni, wściekli dorośli. Pchają opornie kolejne dni, coś tam robią, z kimś żyją, mają jakieś dzieci. Starzeją się właściwie od urodzenia. Ścięci chłodem zamrażają swoje otoczenie, pokrywają szronem, szarością. Nie zastanawiają się nad sensem. Nie usłyszą go, nie zobaczą, zbyt gruba mgła ich otacza.
Patrzę na Ciebie - trochę walczysz, ale Twoje oczy są takie smutne, tak często szklane i puste. Nie zrozumiesz moich słów.
Przytulam Cię, próbuję ogrzać, nakarmić, chociaż trochę. To jedyny ratunek.

niedziela, 29 stycznia 2012

140.

Szukasz - na oślep, rozpaczliwie.
Łapczywie pochłaniasz wszystko, co wpadnie Ci w ręce, próbujesz oszukać głód.
Bezskutecznie.
Potrzeba Ci bezpieczeństwa małego ssaka zasypiającego z nosem w czyimś uchu. Siły, ciepła, bicia serca, zapachu dużego zwierzęcia Twojego gatunku.
Tylko tyle.
Aż tyle.

139.

Stoisz sama na środku placu. Pada deszcz. Noc. Światła odbijają się w mokrych płytach pod nogami, rozszczepiają w kroplach wokół Ciebie. Woda spływa Ci z mokrej grzywki. Płaczesz? Nie, oczy masz wielkie z przerażenia, szeroko otwarte, bezradne. Czekasz na kogoś, kto zniknął. Nie przychodzi tak długo, że nie jesteś pewna, jak wygląda. Boisz się. Jeżeli go nie poznasz, jeżeli przegapisz, zostaniesz tu na zawsze. Nie będzie nadziei, nie będzie jutra, tylko puste nigdy. Może lepiej, że nikt nie nadchodzi. Przynajmniej się nie pomylisz. Czekasz w deszczu, drżysz, a noc się wydłuża.